Przystanek puszcza


“Puszcza Notecka” – odczytuję z czerwonej tabliczki przy drodze.
– Puszcza, mamo? Naprawdę “puszcza”?
– Tak, naprawdę, wjeżdżamy do Puszczy Noteckiej.
– Spełnia się moje marzenie! Bo wiesz, ja chciałam właśnie chodzić po puszczy i zbierać próbki roślin i badać je i opisywać… – 5 letnia Faustynka ostatnio chce zostać badaczem i opiekunem przyrody. Szukamy teraz pięknego miejsca, w którym będziemy mogli się zatrzymać. Plan jest prosty, mamy niewiele rzeczy. Butla, trochę prowiantu, kołdra i maty do spania. I ten nieszczęsny rower Józefa. Inicjuję modlitwę – prosimy o pomoc w wyborze bezpiecznego miejsca na postój. Przede wszystkim, żeby było bezpiecznie, ale też pięknie. Święty Józefie…
– Opiekuj się nami. – odpowiadają chórem Faustynka i Józek.
Jesteśmy. To tutaj. Jesteśmy tego pewni. Jak tu pięknie! Dookoła kwitną wrzosy, rośnie jagoda brusznica, jest sucho i przejrzyście. Pachnie sosną. Faustynka robi bukiet dla taty. Wieszamy hamak na drzewie a Józef prosi o owsiankę. Już się robi! Uli ciężko chodzi się po nierównym podłożu. Na szczęście na mchu ma zawsze miękkie lądowanie. Posililiśmy się nieco bardziej niż planowaliśmy, z owsianki zrobił się nagle obiad. Postanawiamy się przejść. Wychodzimy na piaszczystą drogę.
Mam w kieszeni Nowy Testament, malutkie wydanie ze spotkania lednickiego. Czytam dalej Dzieje Apostolskie, zaczęte pod drzewem w naszym “obozie”. Raz po raz dokonuję transakcji handlowych z biednymi dziećmi z lasu, które przychodzą żeby sprzedać mi pierogi z jagodami za kilka patyków lub liści. Pierogi (piasek nazbierany w koszulkę bądź sukienkę) wysypują się obok moich nóg. I wtedy słyszymy nadjeżdżający samochód. Akcja ewakuacja. Podnoszę rower, ustawiamy się na poboczu. Auto zatrzymuje się i wysiada z niego uśmiechnięty, brodaty mężczyzna. Faustynka podbiega do pana i z entuzjazmem woła:
– A my dzisiaj będziemy nocować w lesie w samochodzie!
– A skąd przyjechaliście?
– Z Poznania.
Moja dorosła głowa myśli sobie, że pewnie lepiej żeby nie widział. Sprawa jednak wybrzmiała na tyle wyraźnie, że Pan angażuje się w rozmowę o naszym noclegu. Może lepiej parking leśny? Albo teren przy nadleśnictwie? Rozmawiamy teraz o Kiekrzu, o wspólnych znajomych z okolic Poznania i leśnych przygodach. Pan Juliusz jest myślimy i leśnikiem. Ale jest też podróżnikiem. Sporo jeździ po świecie. Właśnie wrócił z Kos. Z Kos? Przecież tu przed chwilą był mój św. Paweł (Dz 20, 15). Reaguję entuzjazmem i zaufaniem. Łapiemy kontakt, Pan Juliusz na koniec ostrzega nas przed deszczem i zaprasza do siebie. Patykiem rysuje na piasku drogę dojazdową.
– Mam prywatny las. Będziecie mogli w nim spać i nikt nie wlepi wam mandatu.
Żegnamy się i wracamy do obozowiska. Faustynka od razu jest zdecydowana żeby pakować cały sprzęt (tzn. zwijać hamak i chować stół i krzesła) i jechać do Pana Juliusza. Pakujemy się, wchodzimy do auta i ruszamy w stronę wsi. Docieramy pod sklep ale jest zamknięty. Nie wiemy jak znaleźć Pana Juliusza, ale sama mam też wiele obaw, czy na pewno możemy mu się narzucać. Czy to było prawdziwe zaproszenie? Zaczyna padać deszcz. W międzyczasie głodniejemy, a może tak coś byśmy jednak dokupili w sklepie? Ruszamy przez puszczę, starszaki budzą śpiącą Ulę, która zaczyna płakać. Kiedy płacze zatrzymujemy się w jakimś przypadkowym miejscu. Dzieci wychodzą z fotelików. Na chwilę wszystko się uspokaja, ale Józef wspina się i wyrywa przednie lusterko. To mnie denerwuje. Pada, mam poczucie, że zepsuliśmy auto i nie wiemy co dalej. Kiedy przestaje trochę padać wychodzimy z samochodu. Dzieci ruszają przed siebie leśną drogą, Józek na rowerze. Nie mamy jeszcze planu, ale chcę przeparkować auto i wtedy rozjeżdżam rzucony pod kołami przez Józia rower. Chyba wracamy do domu…
– Mamo, wszystko dobre, co się dobrze kończy. – Józek z zakłopotaną miną ogląda rower, zaczyna coś przy nim majstrować.
I wtedy odczytujemy wiadomość, czy aby na pewno nie chcemy przyjechać? Jedziemy. We wsi pytamy o drogę wyjeżdżającego sąsiada. Jedzie przed nami i pokazuje nam dom. Podjeżdżamy kiedy już zaczyna się zmierzchać. Pan Juliusz prosi żebyśmy dali mu chwilę. Przebiera buty i zabiera ze sobą latarkę. No to jedziemy w las. Kiedy docieramy na miejsce jest już ciemno. Auto stoi pośród sosen, pachnie pięknie, ale niewiele już widać. Wierzymy, że rano czekają nas dobre rzeczy. Żegnamy się z gospodarzem, który obiecuje, że przyjdzie od rana i zrobi dla nas kakao. Szybko wyciągamy pompomatki i kołdrę. Pierwsza zasypia Urszula, starsze dzieci też szybko odpływają, gdzieś pomiędzy “I wtedy Bilbo postanowił wyruszyć w podróż” a “Golum był postrachem nawet dla goblinów”.
Wyspaliśmy się. Było ciepło. Od rana nie tylko czuć, ale też widać sosny. Wychodzimy na obchód po lesie.
– Mamo, owsianka?
Tak, i jajka, tuńczyk i kawa. Faustynka znajduje mały świerczek, który podpisuje swoim imieniem a Józef zamiata sosnową gałązką. Kiedy sprzątamy po śniadaniu zjawia się pan Juliusz. Jak dobrze go widzieć! Ruszamy razem w stronę wzniesienia. Dzieci mają tyle energii, maszerują dzielnie mimo, że teren jest trudny. Kiedy docieramy do pochyłej brzozy robimy sobie dłuższy przystanek. Do pana Juliusza dzwoni kolega i pyta jak tam jego dzieci.
– Właśnie zabieram je na kakao.
Dla starszego dziecka jest jednak kawa, i ciastka. To opowiedzcie o tych przygodach.
– Och Panie Juliuszu, Józef wyrwał mamie lusterko a mama przejechała mu rower. – odpowiadam sama słowami moich dzieci, najprościej i najszczerzej. O trudnych sprawach uczymy się mówić od dzieci.
Trudno jest nam się pożegnać. Czujemy się jak w rodzinie. Na pożegnanie przytulamy się jak do ukochanego dziadka.